poniedziałek, 12 listopada 2012

ABBA - ABBA (1975) - recenzja


Płyta od której rozpoczęło się szaleństwo zwane ABBA-manią. Powolutku wszyscy już zapominali o Eurowizji 74. "Waterloo" póki co stał się jednym z hitów sezonowych i nikomu tak naprawdę nie zależało na tym by się tym szwedzkim zespołem dalej zajmować.Wyjątek stanowili sami zainteresowani muzycy.Panowie Benny i Bjorn i Stig wzięli się do roboty i na bazie doświadczeń zebranych podczas wydawania wcześniejszej płyty, wypuścili na rynek swój trzeci a w zasadzie drugi album.Tutaj już nie było mowy o przypadku w ogóle. Każda piosenka dopracowana pod kątem odniesienia sukcesu komercyjnego. Ta płyta w założeniach miała składać się tylko z przebojów. 

Całość otwiera piosenka "Mamma Mia" będąca obecnie od kilkunastu lat wizytówką tej grupy. Jako pierwsi docenili ją Australijczycy umieszczając ją na pierwszym miejscu listy przebojów. Europa również bardzo szybko sobie przypomniała o kwartecie ze Szwecji i sprzedaż płyt zaczynała rosnąć w tempie bardzo szybkim. Odkurzono również album wcześniejszy przez co i on w końcu doczekał się szerszego uznania. Prawie wszystkie piosenki z tego albumu stały się popularne i prawie każda z nich to obecnie już klasyk tej grupy. Słowo "prawie" pojawiło się, gdyż są dwie piosenki "Tropical loveland" oraz "Man in the middle", które troszkę zaniżają całość. Spotkałem się swego czasu jeszcze z krytyką piosenki "Hey Hey Helen" ale nie zgadzam się ze złymi opiniami na jej temat.Co do reszty wszyscy znający płytę jesteśmy zgodni."Mamma Mia", "SOS", "Bang-a-boomerang", "I do, I do, I do, I do, I do","Rock me",Intermezzo no, 1", "I've been waiting for you" oraz "So long" to wielkie przeboje, które wywindowały grupę na sam szczyt popularności. U nas w kraju zwłaszcza "I do, I do, I do, I do, I do" zawładnęło salami dancingowymi stając się podstawowym przebojem w repertuarze każdej szanującej się kapeli grającej do tańca. Młodsi zaś na dyskotekach do bólu męczyli "Mamma Mia" i "SOS" oraz "Honey Honey"(z wcześniejszej płyty) nastawiając je na gramofonie podczas jednego wieczoru po kilka razy.Byli jedyną grupą w tym czasie, która mogła się pochwalić aż tyloma przebojowymi piosenkami.Doczekali się też tą płytą sukcesu w Wielkiej Brytanii, na czym zależało im szczególnie z uwagi na dalsze możliwości jakie niosła za sobą taka popularność. Ten sukces to co prawda nie miejsce pierwsze na listach sprzedaży płyt ale zostali dostrzeżeni a to ważne i na początku drugiej dwudziestki pod pozycją trzynastą można było już dostrzec ten album. Co innego single. "Mamma Mia" dumnie wniosła się na miejsce pierwsze. O popularności w Stanach ABBA nawet chyba wtedy nie marzyła, zresztą płyty Szwedów na tym etapie kariery w USA łapały się na listach dopiero grubo w drugiej setce. 


ABBA od samego początku zaprogramowana była na sukces komercyjny. Panowie w prowadzeniu zespołu w większości wzorowali się na tych samych mechanizmach co The Beatles. Zresztą do tej pory robią to z niebywałą precyzją i cały czas budują odpowiedni wizerunek. Bjorn z Bennym nastawieni byli na sukces całkowity, stąd taka u nich była dbałość o formę i dotarcie do możliwie jak największej grupy ludzi. Byli niezadowoleni z początku, gdy prasa potraktowała ich jako twórców jednego przeboju. Stale musieli coś udowadniać a napędem była ich ambicja i strach przed niepowodzeniem. Stąd też należy tłumaczyć to, że w krótkim czasie nastąpił aż taki wysyp u nich pomysłów, do tego bardzo przebojowych.Bjorn i Benny od początku chcieli błyszczeć jako twórcy nie tylko przebojów a wielkiej muzyki. Zespół miał być do tego tylko narzędziem , nigdy celem. Na tej płycie firmowanej tylko nazwą grupy zamieścili panowie pierwszą swoją kompozycję tzw "popisówkę" możliwości. Jest nią oczywiście wzorowana na kompozycjach muzyki klasycznej "Intermezzo no 1". Tutaj po raz pierwszy słuchacz może doznać w przypadku tych dwóch panów uczucia, że oto muzykę robią tu ludzie którzy to potrafią robić nawet i w szerszej odsłonie niż sugerują to miłe kompozycje piosenkowe.Swoją drogą to była w 1975r spora odwaga umieścić taki utwór na płycie z pop piosenkami (odwaga lub echo form progresywnych, które w 1975r jeszcze wybrzmiewały w świecie i świadczyły o tzw. ambitnym podejściu do muzyki jako sztuki) .


"ABBA - So long". 
Dla mnie od zawsze była to najlepsza piosenka z tej płyty i tak już chyba pozostanie

Do tej płyty mam największy sentyment bo to od niej rozpoczęła się moja przygoda z tą grupą. Byłem tym jednym z nielicznych szczęśliwców którym udało się tą płytę zdobyć w chwili gdy się ukazała nakładem polskiej fonografii. Nie kupiłem jej jednak ale byłem posiadaczem a sposób jej zdobycia nie napawa mnie dumą. Po prostu pożyczyłem ją od kogoś  i trzymałem tak długo, że ... (wstyd).Wiem, że nakład był spory ale ABBA była wtedy na topie i płyta ta nie leżała na półce. Dostępna tylko spod lady. Wiele lat mi służyła. Obecnie mam wydanie szwedzkie a co się stało z "moim" pierwszym egzemplarzem ? Sam teraz bym chciał wiedzieć. Może oddałem ? - nie pamiętam. Zawsze z tego albumu najbardziej podobał mi się utwór zamykający ją, czyli rock n rollową piosenkę "So long". Podobna do Waterloo w swojej przebojowości ale wydaje mi się, że z ładniejszą melodią. Mamma Mia nabrała u mnie statusu wielkiego hitu dopiero niedawno za sprawą wiadomego filmu. Wcześniej była to jedna z wielu fajnych piosenek tej grupy."SOS" zawsze uwielbiałem, podobnie jak "I Do, I Do, I Do...". Szczególne znaczenie ma dla mnie "Hey Hey Helen" z uwagi na to, że tylko słuchając tej płyty mam okazję słyszeć tą kompozycję.Podobnie zresztą z Bumerangiem kończącym stronę A.Ten album to jedna z moich płyt dzieciństwa ale nawet bez tej dozy nostalgii uważam, ze jako płyta muzyki pop zasługuje na najwyższą notę czyli pięć gwiazdek. Ten album to prawdziwy Rolls Royse w muzyce pop, niedościgniony wzór i definicja pojęcia muzyki pop w ogóle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz